U cioci na imieninach - czyli o celebrowaniu uroczystości rodzinnych

dr Paulina Michalska

Jestem z pokolenia, które imieniny rodziców czy wujostwa hucznie celebrowało. Ciocie i mama szły dzień wcześniej do fryzjera, czasem kupowały lub szyły sobie nową sukienkę, wujkowie i tata nie szczędzili sobie tego dnia wody kolońskiej. Pamiętam te zapachy i ten klimat do dziś. Rozmowy z rodzicami o tym, jak należy się zachowywać przy gościach. Savoir vivre w pigułce dla kilkulatki. W słowach, ale i w postawie czy przykładzie dorosłych. To była jakby taka szkoła dorosłego życia. Czasem nawet mama pozwalała nam na takie okazje pomalować sobie paznokcie. Nigdy tego nie zapomnę. Pamiętam, jak bardzo chciałam już wtedy być dorosła i zapraszać gości do siebie.

Pamiętam również tę hojność, gdy w sklepach nie było niczego oprócz octu, jedzenie było na kartki, a mimo to każda gospodyni stawała na rzęsach, by ugościć wszystkich. Nie obywało się bez tatara (skąd te kobiety zdobywały wołowinę?), sałatki, galarety (w Wielkopolsce mówimy na to galat) czy śledzi. Dorośli siedzieli do późnych godzin nocnych, śmiali się, czasem grali w karty, czasem śpiewali, wspominali, oglądali fotografie. Kobiety wymieniały się przepisami na nowe ciasta, mężczyźni dyskutowali o gospodarce, polityce, życiu, pracy. Dzieci w tym czasie zazwyczaj były w innym pokoju i też miały swoje rozrywki: słuchało się muzyki z magnetofonu, grało w karty, gry planszowe czy zwyczajnie rozmawiało o szkole. Dodatkową atrakcją było spanie na materacach i w śpiworach. Nie, żeby powodem nocowania był wypity przez ojców alkohol. Zwyczajnie nie każdy miał wtedy samochód. Trzeba było wracać pociągiem czy autobusem.

Dziś, gdy niczego w sklepach nie brakuje i wszystko jest dostępne od ręki, mam wrażenie, że coraz rzadziej celebrujemy uroczystości rodzinne. Ze zdziwieniem odkrywam podczas rozmów ze znajomymi, jak niewielu świętuje z dziećmi ich sukcesy, zakończenie roku, pierwsze wygrane zawody, że o urodzinach nie wspomnę.

A dzieci potrzebują zobaczyć, że wyjątkowe wydarzenia wymagają wyjątkowej oprawy. Warto więc zapraszać gości, by dzielić się z nimi naszą radością (oczywiście, jak już zostaną zniesione ograniczenia związane z epidemią). Przygotować dla nich stół, zadbać o ich dobre samopoczucie. Być hojnym. Ubierać się w odświętne stroje, takie, których nie zakładamy na co dzień. Tym wszystkim niejako powiedzieć gościom: jesteście dla mnie kimś ważnym, zapraszam was do siebie, byście mogli ze mną dzielić moją radość. Szanuję was i chcę to pokazać również moim strojem, pięknie nakrytym stołem, atmosferą. Takie świętowanie jest dla dzieci lekcją hojności, gościnności i służby drugiemu człowiekowi. Nie trzeba wówczas opowiadać im, że trzeba być hojnym w życiu, tylko pokazuje się to własnym przykładem.

Otwierając dom dla innych – otwieramy dla nich nasze serca, uczymy się dzięki temu zaufania, budowania relacji. Służymy innym, podając do stołu, dbając, by nikomu niczego nie brakowało. Jeśli dobrze odrobimy tę lekcję, nasze dzieci będą w przyszłości osobami, z którymi innym będzie dobrze spędzać czas, ich serca będą dla innych stały otworem, a ich dom będzie miejscem, do którego oni sami i inni będą chętnie wracać.

Każda rodzina z czasem wypracowuje swój własny sposób na świętowanie. A okazji do świętowania jest mnóstwo. I nie zawsze trzeba od razu zapraszać całej bliższej i dalszej rodziny oczywiście. Ważne, by dzieci poczuły, że są takie dni, które są ważne. I dobrze jest mieć wokół siebie kogoś, z kim chce się te wyjątkowe okazje świętować.


Autorka z wykształcenia jest kulturoznawcą i fizykiem medycznym. Pracuje z małżeństwami, które pragną mieć dzieci jako instruktor Creighton Model System – głównego narzędzia NaPROTechnology®. Jest mamą pięciorga dzieci i pasjonatką podróżowania.


Zdjęcie ilustracyjne/Pexels.com

facebook
by e-smart.pl