Certyfikat Mamy i Taty - Film Zielona mila (1999)

Mariusz Kata

Ekranizacje książek Stephena Kinga nie należą do najłatwiejszych, ale francuski reżyser Frank Darabont kilka lat wcześniej przeniósł na taśmę filmową inne dzieło pisarza – Skazanych na Shawshank. W tym przypadku zrobił to wyśmienicie, tworząc ambitny dramat, który w trakcie oglądania zmienia się w baśń ze wszystkimi jej atrybutami.

Pierwsze kadry filmu rozgrywają się współcześnie w domu spokojnej starości Georgia Pines. Jest rok 1999. Będący o kresu życia, jeden z pensjonariuszy, Paul Edgecomb opowiada swojej przyjaciółce o pewnym wyjątkowym więźniu, którego spotkał jesienią 1935 roku, kiedy pracował jako kierownik bloku E w więzieniu Cold Mountain w Luizjanie, czyli na amerykańskim Południu kilka lat po Wielkim Kryzysie. Na blok E trafiali skazani na śmierć, którzy idąc na miejsce egzekucji – na krześle elektrycznym – musieli przejść długim korytarzem z charakterystyczną zieloną podłogą.

Właściwa historia rozpoczyna się, kiedy na zieloną milę, czyli blok E, trafia potężny czarnoskóry John Coffey skazany na śmierć za zamordowanie dziewięcioletnich bliźniaczek. Jego spokój i łagodność wydają się przeczyć okrutnemu wyrokowi, jednak sędzia i przysięgli nie mieli żadnych wątpliwości, ponieważ pojmano go w miejscu zbrodni, kiedy zakrwawiony trzymał obie dziewczynki na rękach. Szybko okazuje się, że pod postacią umięśnionego olbrzyma kryje się, wprawdzie upośledzony umysłowo, ale ciepły i uczuciowy człowiek, który boi się ciemności. Paula Edgecomba gra Tom Hanks, który znakomicie poradził sobie z ciężarem tej roli. Równie dobry jest Michael Clarke Duncan jako John Coffey, który trafił do obsady jako ostatni (polecił go Bruce Willis). W innych rolach doskonale sprawdzili się: David Morse jako Brutus „Brutal” Howell, Michael Jeter jako Eduard Delacroix, Sam Rockwell jako „Wild Bill” Wharton, Harry Dean Stanton jako Toot-Toot oraz Doug Hutchison jako sadystyczny strażnik Percy Wetmore. Wszyscy mają do opowiedzenia własną historię. Nie mają obaw, aby mówić o swoich uczuciach. Wiemy, czym jest dla nich przyjaźń i miłość, czym jest poczucie sprawiedliwości, czym jest poświęcenie własnego komfortu na rzecz sprawy z góry skazanej na przegraną. Postaci te budowane są stopniowo, bez pośpiechu, zresztą pokazanie relacji panujących pomiędzy nimi zajmuje ponad godzinę. W konsekwencji film trwa trzy godziny, ale dzięki temu wszystkie wątki i epizody mogą naturalnie wybrzmieć.

Zielona mila od początku wydaje się być klasycznym dramatem więziennym, który w subtelny sposób opowiada się przeciwko karze śmierci. Kiedy jednak John Coffey ulecza Paula Edgecomba z zapalenia pęcherza moczowego, a żonę naczelnika więzienia z raka mózgu, okazuje się uzdrowicielem, mamy niespodziewanie do czynienia z filmem, który dotyka zjawisk nadprzyrodzonych. Natomiast w scenie, w której strażnicy są świadkami przywrócenia do życia myszy, którą opiekował się Delacroix, zaczynamy ocierać się o mistycyzm. Film staje się mitem, przypowieścią i naszpikowaną symboliką metaforą. Nawet inicjały JC przywołują jednoznaczne skojarzenia. W tym momencie uświadamiamy sobie, że twórcy, używając sprawdzonych fabularnych schematów, ogranych klisz, odwołując się do prostych emocji i budując jednowymiarowe postaci, chcą bez wysiłku grać na naszych uczuciach. To wszystko prawda, ale jeśli wejdziemy w konwencję baśni, to te wszystkie niewyszukane zabiegi nie będą wadą, tylko zaletą i naturalną konsekwencją reżyserskiej wizji. I właśnie w taki sposób powinniśmy odbierać film, bo wejście w jego specyficzny klimat jest jak słuchanie ulubionej bajki. Można się w niej całkowicie zatracić. Na koniec okazuje się, że tak bardzo przywiązaliśmy się do niektórych postaci, że kiedy oddalają się szerokim korytarzem z zieloną podłogą, odczuwamy jedynie smutek i żal. I choć większość z nas zna przynajmniej jedno dzieło Stephena Kinga, który napisał wiele mrocznych horrorów, to jednak Zielona mila jest tym jednym z niewielu, które poruszają nasze najczulsze struny.

Autor jest historykiem i filmowcem.

facebook
by e-smart.pl