Postawmy pomnik grom planszowym!

Agnieszka Dubiel



Dostałam ostatnio bardzo ciekawą listę różnych dziwnych świąt, które ktoś w zaciszu swego gabinetu pewnie długo wymyślał. Widnieje tam na przykład Dzień Tabliczki Mnożenia, ale również Dzień Postaci z Bajek. O tym pierwszym przynajmniej słyszałam, z tym drugim już gorzej. Podobnie po raz pierwszy dowiedziałam się, że istnieje Dzień Gier Planszowych – 10 października. I tu muszę stwierdzić z głębokim przekonaniem: całkiem słusznie. Gry planszowe powinny mieć nie tylko swój dzień, ale nawet i swój pomnik. W końcu już nieraz uratowały nam życie. Zwłaszcza to rodzinne.

 

Jak daleko sięgam pamięcią, nawet w głąb najgłębszego dzieciństwa, zawsze w coś się grało. W kości, w karty, w planszówki. Wtedy były one jakby mniej zaawansowane, ograniczały się do wyścigu pionków dookoła planszy i wzajemnego zbijania ich. Trochę później przyszedł czas na Eurobusiness i na chińskie warcaby, zwane w naszym domu bardzo obrazowo hopa-hopa. Jedno miały wspólne: siedzieliśmy razem i razem spędzaliśmy czas, ucząc się przy okazji liczenia, przewidywania, planowania, a także przegrywania z honorem i wygrywania bez zbędnego nadęcia. W tym ostatnim zresztą bardzo pomaga zasada wprowadzona w domu naszych krewnych, że kto wygrywa, ten musi po grze posprzątać.

lunch z rodziną

Z dzieciństwa mam jeszcze jedno wyjątkowe wspomnienie. Siedzimy w namiocie, drugi czy trzeci dzień. Nasz namiot stoi na Hali Rysianka, sporo powyżej schroniska. Na zewnątrz leje. Wycie wiatru dźwiękiem przypomina przejeżdżające w pobliżu pociągi pospieszne. Maszty wyginają się od naporu rozpędzonego powietrza. Następnego ranka i tak zwiniemy obóz i pójdziemy wysuszyć się do schroniska. Tymczasem jednak idzie gra w Złodzieja, jedna partyjka za drugą. Kradniemy sobie nawzajem nazbierane w pocie czoła kolekcje królów, dam albo asów. Gorące emocje pozwalają przetrwać trudy niepogody. Na tyle, że chce się je powtarzać i przywoływać wciąż i wciąż na nowo. To przy tej właśnie grze, wiele lat później, ukuję wraz z dziećmi powiedzonko, że „jestem złą matką, ale za to dobrym złodziejem”.

 

Ta sama sytuacja zresztą przypomni mi się, gdy z własnymi dziećmi będziemy spędzali długie deszczowe dni w schronisku na Starych Wierchach. Bez gier, niestety. Za to z zeszytem i długopisem, które pozwolą nam odtworzyć różne rozrywki zostawione w domu (zamiast rzucać kostką, można przecież losować papierki z numerkami). Zapiszemy więc  na drobnych karteczkach, że to jest królik, a to owca i będziemy w ten sposób grać w Superfarmera. Nauczymy dzieci standardowej gry w państwa i miasta, w kółko i krzyżyk i w jeszcze parę innych, których już nie pamiętam. Dzięki nim przetrwamy w całkiem niezłej kondycji psychicznej.

 

O graniu można by długo. O tym, że jest coś wyjątkowego w takim wspólnym pochylaniu się nad stołem. Że zawsze przy tym stole jest ktoś mały, komu trzeba pomagać w liczeniu i układaniu. Że można przy okazji rozmawiać na niecodzienne tematy albo zwyczajnie nie rozmawiać i też nie odczuwa się specjalnego napięcia. Że czas mija spokojnie (choć nieraz w dużych emocjach), a te pozornie zmarnowane chwile i tak potem wracają w postaci wspomnień.

 

Gry ratowały nas w czerwcowym upale, gdy wszystkie dzieci po kolei przechodziły ospę, gdy siedzieliśmy miesiącami w domu z powodu pandemii, a także w zwykłych sytuacjach: gdy wisiała nad nami groźba, że zaraz ktoś kogoś zamorduje (choćby słownie). Ostatnio odkryliśmy też, jak dobrze jest, jadąc w gości przywieźć ze sobą małą grę, dzięki której lody natychmiast pękają i dzieciaki biegają za nami z głośną prośbą, żebyśmy pograli w Fasolki. Jak dobrze jest podarować komuś w prezencie wspólne chwile, silne emocje i długi wieczór z chrupiącymi orzeszkami pod ręką.

Jeśli miałabym wymienić jakąś wadę dobrej gry, to tylko jedną: niestety nie do każdej da się znaleźć chętne towarzystwo, a w Scrabble naprawdę nie można grać w pojedynkę (próbowałam!). W naszym domu jest ona jak niedoceniony geniusz, któremu nikt pomnika nie chce wystawić…

 

 

Autorka jest mamą pięciorga dzieci, tłumaczką języka angielskiego. Prowadzi bloga panilyzeczka.manifo.com. Jest również współautorką książki Gdy świat jest domem – blog Sosenki. Gdy dom jest światem – blog Pani Łyżeczki, a także laureatką konkursów literackich.

 

Zdjęcie ilustracyjne/Pixabay.com

facebook
by e-smart.pl