Nawet najlepsza polityka prorodzinna nie zrobi tego za nas…
prof. Michał A. Michalski
To bardzo dobrze, że o polityce prorodzinnej mówi się coraz więcej. Analizując sytuację w Polsce na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat, należy przyznać, że dopiero w ostatnich kilku latach pojawiły się konkretne rozwiązania i narzędzia, które mogą sprzyjać zakładaniu rodzin. Ważne jest tu słowo „mogą” – „nie muszą”! Kluczem dla zrozumienia tej różnicy jest to, że jako obywatele jesteśmy wolni, zatem to od indywidualnej decyzji każdej konkretnej osoby zależy, czy zostanie ona małżonkiem i rodzicem. Oznacza to tylko tyle, że polityka prorodzinna – której znaczenia w żaden sposób nie kwestionuję – nie jest magiczną różdżką, która może prosto i szybko odmienić rzeczywistość.
Jest tak przede wszystkim dlatego, że poza barierami ekonomicznymi wpływającymi na zakładanie rodzin – a te w sytuacji możliwości finansowych państwa można w krótkiej perspektywie efektywnie likwidować – sprawa dotyczy jeszcze innego wymiaru. Chodzi o kulturę, która oznacza całokształt norm, wartości i przekonań, które w danym społeczeństwie wpływają na podejmowane decyzje, działania i wybory. Jak łatwo się domyślić, tu zmiany nie dokonują się bardzo szybko, a więc i odwrócenie pewnych trendów kulturowych wymaga czasu.
Gdyby poprzestać na poziomie bardzo ogólnym i zastanowić się, co możemy w skali makro szybko zrobić, by wpłynąć na opinie, preferencje i postawy milionów Polaków, aby katastrofa demograficzna nie stała się faktem, to zapewne musielibyśmy uczciwie przyznać, że niewiele albo nic. Ale czy na pewno jest to prawidłowa odpowiedź? I tak, i nie. Tak – bo dzisiejszy kryzys rodziny ma swoje początki w przeróżnych wydarzeniach i procesach z ostatnich pięćdziesięciu, siedemdziesięciu, a nawet stu lat, których nie cofniemy. Nie – gdyż jest miejsce, w którym w bardzo krótkim czasie możemy wzmocnić, odbudować, a może w ogóle zainicjować rozwój kultury rodzinnej.
To miejsce to nasza rodzina, w której każdego dnia albo zachęcamy nasze dzieci do pójścia naszą drogą w przyszłości, albo skutecznie je do tego zniechęcamy. Jako rodzice jesteśmy zarówno twórcami, jak i realizatorami tej najważniejszej części polityki prorodzinnej, która dotyczy naszej własnej rodziny. Chodzi o kształtowanie atrakcyjnej kultury rodzinnej oznaczającej unikalną mieszankę systemu wartości, obyczajów i rytuałów, które chcemy realizować w naszym domu.
Oczywiście jako bardzo zajęci ludzie drugiej dekady XXI wieku pewnie zapytamy, czy to rzeczywiście jest ważne? Jeżeli nasza odpowiedź na pytanie, czy rodzina jest dla mnie naprawdę ważna jest pozytywna, to właściwie to, o czym mówimy staje się najważniejszym zadaniem dzisiejszego rodzica (tę kwestię bardzo dobrze tłumaczy w swojej książce 7 nawyków szczęśliwej rodziny Stephen R. Covey). Może kiedyś było inaczej, może prościej… W jakimś sensie społeczeństwo i kultura masowa jeszcze trzydzieści lat temu stanowiły prorodzinny parasol, który sprzyjał tworzeniu rodzin i ich funkcjonowaniu. Dziś tak nie jest. Warto to widzieć i rozumieć, że w takiej sytuacji najwięcej zależy od nas – rodziców. I od tego, czy stworzymy piękną przestrzeń, w której „my” będzie ważniejsze niż „ja”.
Być może właśnie najgłębsze przyczyny obecnego kryzysu rodziny, który oznacza, że coraz mniej jako społeczeństwo jesteśmy skłonni decydować się na małżeństwo i rodzicielstwo – których sednem jest kochać i żyć dla innych – tkwią właśnie w upadku kultury rodzinnej w naszych domach…
I być może warto, by każdy z nas – przede wszystkim rodziców, ale także dziadków – postawił sobie uczciwie pytanie, czy codzienność jaką dajemy naszym dzieciom rzeczywiście pomaga im marzyć o samodzielnym założeniu rodziny i wierzyć, że to naprawdę może być najlepsza droga do spełnienia i szczęścia?
Autor jest prezesem Fundacji Instytut Wiedzy o Rodzinie i Społeczeństwie (wydawcy PFR), kulturoznawcą, etykiem gospodarczym, badaczem współzależności miedzy kulturą, rodziną i gospodarką. Profesorem nadzwyczajnym Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Tatą pięciorga dzieci.
Zdjęcie ilustracyjne/Pexels.com